Subtelna sztuka niebrania do bani

Brałem do bani w swoim życiu wielu ludzi i wiele rzeczy. Równie wielu i wiele nie brałem do bani. Najbardziej znaczące były dla mnie przypadki niebrania.

Mówi się, że kluczem do sukcesu i pewności siebie jest nieprzejmowanie się. Często określamy największych, najbardziej godnych podziwu twardzieli z naszego otoczenia jako tych, którzy nie biorą do bani. Mówiąc na przykład: „Słyszałeś, że Tom nazwał prezesa kretynem, a mino wszystko dostał podwyżkę? Ten to potrafi nie brać niczego do bani!”, albo: „Jason po 20 minutach wstał i zakończył randkę z Cindy mówiąc, że nie może już dłużej słuchać tych bzdur. Taki to dopiero nie bierze do bani!”.

Jest duże prawdopodobieństwo, że znasz kogoś, kto w jakimś konkretnym momencie swojego życia nie brał do bani i osiągnął dzięki temu wielki sukces. Może i w twoim życiu bywały momenty, w których nie brałeś do bani i wzbiłeś się na wyjątkowo wysokie loty. Fakt, że sam kiedyś po zaledwie sześciu tygodniach rzuciłem robotę w finansach, a szefowi na odchodnym powiedziałem, że mam zamiar sprzedawać porady matrymonialne on-line, uplasował się dość wysoko w moim osobistym rankingu niebrania do bani. Podobnie jak decyzja o sprzedaży większości mojego majątku i przeprowadzce do Ameryki Południowej. Czy brałem wtedy do bani? W ogóle. Po prostu robiłem to, na co miałem ochotę.

Look at Tim, not giving a fuck
„Każdy chce być lubiany i akceptowany. Oprócz Tima. Tim nie bierze do bani.”

Hola hola! Niebranie do bani może wydawać się na pierwszy rzut oka proste. Ale wymaga zupełnie nowej narzędziowni pod kopułą. (Nie wiem za bardzo, co oznacza poprzednie zdanie, ale nie biorę tego do bani. Narzędziownia brzmi intrygująco i tego się trzymajmy).

Chodzi o to, że większość z nas boryka się życiem, wciąż biorąc do bani tam, gdzie sytuacja zupełnie tego nie wymaga. Bierzemy do bani chamskiego pracownika stacji benzynowej, który wypłacił nam resztę w samych pięciogroszówkach, bierzemy do bani odwołanie naszego ulubionego programu w telewizji, bierzemy do bani, gdy nasi koledzy i koleżanki z pracy nie zadadzą sobie trudu, by spytać, jak minął nam weekend. Bierzemy nawet do bani, gdy zaczyna padać, a my właśnie zamierzaliśmy pójść pobiegać.

Wszystko bierzemy do bani. Bania pełna jak żołądek po świątecznym obiedzie u babci. I po co? Na co? Może dla wygody? Albo dla pokrzepienia? Może to takie poklepywanie własnej bani po ramieniu?

W tym właśnie tkwi problem, moi drodzy.

Bo kiedy za często bierzemy do bani, kiedy zawsze i wszędzie wybieramy branie do bani, zaczynamy czuć niejako, że stale należy nam się poczucie komfortu i szczęścia. To właśnie wtedy życie zaczyna dawać nam z bani.

Czyż rezerwowanie brania do bani na sytuacje najbardziej tego godne nie sprawiłoby, że życie stałoby się o niebo łatwiejsze? Porażki by nas już tak nie mroziły. Odrzucenie by tak nie bolało. Nieprzyjemna konieczność stałaby się ciut przyjemniejsza, a wszelkie orzechy do zgryzienia nieco mniej twarde. Jeśli tylko potrafilibyśmy nieco mniej brać do bani, albo chociaż brać nieco bardziej świadomie, życie byłoby jak bułka z masłem.

To, z czego zupełnie sobie nie zdajemy sprawy, to fakt, że istnieje osobny gatunek sztuk pięknych zwany „niebraniem do bani”. Nikt nie rodzi się z takimi umiejętnościami. Nie spotkaliście nigdy dzieciaka, który wypłakiwałby oczy z powodu złamanego herbatnika? O to właśnie chodzi. Do bani z takim dzieciakiem.

Umiejętność trzymania pod kontrolą i zarządzania własnym braniem do bani jest podstawą siły oraz integralności. To sztuka, którą pielęgnujemy i dopieszczamy latami, a nawet całe dziesięciolecia. Podobnie jak wino za 150 zł, branie do bani musi poleżakować, trzymajmy je więc zamknięte i otwierajmy tylko przy specjalnych okazjach.

Jakkolwiek łatwe by się to nie wydawało, nie jest takie. Większość z nas przez większość swojego życia daje się wciągnąć w najbardziej trywialne banały, podgrzewane przez bezsensowne dramaty. Od urodzenia do śmierci skupiamy się na rzeczach pobocznych, nieważnych i błahych, które tylko wysysają z nas życie niczym Sasha Grey w najbardziej pikantnych ze swoich scen.

Tak się nie da żyć. Więc zamiast brać do bani, wbij sobie do niej, co należy zrobić. Zaraz się wszystkiego dowiesz.

ZASADA #1: NIEBRANIE DO BANI NIE OZNACZA OBOJĘTNOŚCI. OZNACZA KOMFORT NAWET W OBLICZU PRZECIWIEŃSTW LOSU.

Większość ludzi pod pojęciem niebranie do bani rozumie idealną, błogą obojętność wobec wszystkiego – spokój, który jest w stanie uciszyć nawet największą burzę.

Nie w tym rzecz. Nie ma niczego godnego podziwu czy pozazdroszczenia w obojętności. Obojętni ludzie to zwykle przerażeni nieudacznicy: osoby uzależnione od seriali lub internetowe trolle. Często obojętni ludzie silą się na tę swoją obojętność, bo tak naprawdę za bardzo biorą do bani. Boją się świata i konsekwencji swoich własnych decyzji, dlatego wolą ich nie podejmować. Ukrywają się tylko za własnoręcznie wymurowaną ścianą obojętności, skupieni i rozczulający się nad sobą, ciągle zaabsorbowani czymś innym, byle tylko nie inwestować czasu i energii na aktywność zwaną życiem.

Moja mama została niedawno naciągnięta przez bliską osobę na dużą kwotę pieniędzy. Gdybym wtedy pozostał obojętny, wzruszyłbym tylko ramionami i dalej ściągał kolejny sezon Prawa ulicy, sącząc swoje ulubione cappuccino. Trudno, mamo.

Ale fakt jest taki, że byłem wtedy oburzony. Byłem wściekły. Powiedziałem jej: „Nie przejmuj się, mamo, pogonimy tego dupka przy pomocy najlepszych prawników. Czemu? Bo nie mam zamiaru brać go do bani! Zniszczę mu życie, jeśli będę musiał.”

Ten przykład obrazuje pierwszą zasadę niebrania do bani. Kiedy ktoś powie: „Uwaga na Marka Mansona. To człowiek, który naprawdę nie bierze do bani”, nie będzie to znaczyło, że Mark Manson ma wszystko gdzieś. Przeciwnie. Oznaczać to będzie, że Mark Manson nie bierze do bani przeciwności, które stają mu na drodze do osiągnięcia celu. Nie przejmuje się czyjąś reakcją, bo robi to, co uważa za słuszne, ważne lub szlachetne. Chodzi o to, że Mark Manson to człowiek, który ma zwyczaj pisania o sobie w trzeciej osobie, mając w głębokim poważaniu cenzurę i czystość języka. Po prostu nie bierze ich do bani.

To takie godne podziwu! Nie, nie ja, na litość boską! Całe to pokonywanie przeciwieństw. Patrzenie porażce prosto w oczy i wysuwanie w jej kierunku środkowego palca. Ludzie, którzy nie biorą do bani przeciwności losu, klęski, kompromitacji własnej osoby, powinięcia się nogi od czasu do czasu. Ludzie, którzy śmieją się z tego i dalej dążą do celu, bo wiedzą, że to właściwa droga. Wiedzą, że podążanie tą drogą jest ponad ich własnymi uczuciami, dumą, potrzebami. Nie chodzi o to, że nie biorą do bani niczego w życiu. Nie biorą tylko rzeczy nieważnych. Trzymają wolne miejsce we własnej bani na to, co naprawdę ma znaczenie: na przyjaciół, na rodzinę, na cele, na pizzę, od czasu do czasu na jakąś małą sprawę sądową. I to właśnie dzięki temu – dzięki braniu do bani tylko ważnych i istotnych rzeczy – ludzie w zamian mają dla nich w swoich baniach miejsce szczególne.

Frank Zappa didn't give a fuck
W ogóle nie biorę do bani, czy mnie zapamiętają, czy nie.

ZASADA #2

ABY NIE BRAĆ DO BANI PRZECIWNOŚCI LOSU, MUSISZ NAJPIERW WZIĄĆ DO BANI COŚ, CO STOI PONAD NIMI

Eric Hoffer napisał kiedyś: „Człowiek zwykł zajmować się własnymi sprawami, gdy są tego warte. Gdy nie są, przestaje się im poświęcać i zaczyna wtykać nos w nieswoje sprawy.”

Problem z ludźmi, którzy do swojej bani wrzucają wszystko jak leci, niczym do blokowego zsypu na śmieci z epoki sprzed segregacji odpadów, polega na tym, że nie ma w ich życiu rzeczy bardziej godnych poświęcenia uwagi.

Wyobraź sobie, że widzisz, jak w sklepie spożywczym jakaś podstarzała paniusia wydziera się na kasjera z powodu nieprzyjęcia od niej kuponu na 2 złote. Czemu bierze takie coś do bani? Przecież to tylko 2 złote.

Oto, dlaczego: prawdopodobnie ta starsza pani nie ma nic lepszego do roboty niż siedzenie w domu i wycinanie po całych dniach kuponów. W końcu jest stara i samotna. Jej dzieci to buce, które nigdy jej nie odwiedzają, od 30 lat nie miała seksu, emeryturę ma głodową i czeka ją prawdopodobnie nieuchronny koniec życia w pieluchomajtkach i wizją krainy czarów w głowie. W dodatku nie może nawet puścić bąka bez uczucia rwania w plecach, nie mówiąc już o oglądaniu telewizji przez więcej niż 15 minut bez drzemki i pogubionego wątku.

Wycina więc po całych dniach, bo tylko to jej zostało: ona i jej pieprzone kupony – od rana do nocy. Tylko to bierze do bani, bo nie zostało jej już nic innego. Kiedy więc pryszczaty dwudziestoletni kasjer odmawia przyjęcia jednego z nich, broniąc jak rycerz niewieściej cnoty swojej kasy przed mankiem, możesz być pewien, że babcia wybuchnie jak wulkan i potnie jego pryszczatą twarz ostrym słowem niczym brzytwą. Osiemdziesiąt lat brania do bani wyleje się z niej za jednym zamachem jak powódź, pełna zażaleń w stylu: „za moich czasów” i „kiedyś młodzież miała więcej szacunku”, zanudzając słuchaczy do łez swoim skrzeczącym, trzęsącym się głosem.

Jeśli tylko przyłapiesz się na tym, że bierzesz do bani zbyt wiele nieistotnych rzeczy: zdjęcie byłej/ byłego na Facebooku, za mała żywotność baterii w pilocie do telewizora, przegapienie kolejnej promocji odświeżacza powietrza 2 w cenie 1, istnieje prawdopodobieństwo, że nie dzieje się w twoim życiu odpowiednio dużo rzeczy, które warto by było brać do bani. I to na tym polega twój problem, nie na braku odświeżacza.

Giving a fuck over spilled milk.
Zbyt przesadne branie do bani.

Nasza bania musi się czymś w życiu wypełnić. Nie ma czegoś takiego, jak niebranie w ogóle do bani. Pytanie, czym każdy z nas będzie chciał swoją banię zaprzątać. Każda bania ma ograniczoną pojemność, więc uważaj, co do niej wkładasz. Jak mawiał mój ojciec, „Bania sama się nie wyżywi, Mark”. Dobra, wcale tak nie mawiał. Ale nie bierzmy tego do bani i udawajmy, że tak było. Chodzi o to, że problemy w bani należy pielęgnować jak kwiaty w ogrodzie, i jeśli nasze dbanie o to, co w bani, będzie do bani, cała idea niebrania do bani rozpryśnie się jak bańka.

ZASADA #3: POJEMNOŚĆ BANI JEST OGRANICZONA. UWAŻAJ, CO I KOGO DO NIEJ WPUSZCZASZ.

Póki młodość w nas, mamy nieograniczone zasoby energii. Wszystko jest nowe, wszystko nas kręci. Wszystko też ma dla nas duże znaczenie. Dlatego ciągle bierzemy do bani niemal każdą rzecz i każdego, kogo spotkamy na swojej drodze: to, co inni o nas mówią, czy ten przystojniak/ ta niunia oddzwoni do nas czy nie, czy design skarpet pasuje nam do całości i czy serwetki na stole urodzinowym pasują kolorystycznie do lukru na torcie.

Z wiekiem nabieramy doświadczenia i przekonania, że większość z tych rzeczy ma nikły wpływ na nasze życie. Ludzie, na których opiniach tak nam zależało, poznikali już z naszego życia. Znaleźliśmy już swoją drugą połówkę, więc wszystkie te miłosne porażki z przeszłości przestały cokolwiek dla nas znaczyć. Przekonujemy się, jak niewielką ludzką uwagą cieszą się te nasze wszystkie powierzchowne szczegóły, zaczynamy więc robić to, co robimy, dla siebie, a nie dla innych.

Mówiąc krótko, bardziej wybiórczo bierzemy różne rzeczy do bani. Nazywa się to „dojrzałością”. Fajne uczucie, polecam każdemu. Dojrzałość polega na braniu do bani tylko tego, co na to zasługuje. Jak powiedział Bunk Moreland w Prawie ulicy (które mimo wszystko sobie ściągnąłem) do swojego partnera, detektywa McNultiego: „Właśnie to się dostaje za branie do bani, kiedy kolej brania do bani była kogoś innego.”

Bunk made that bow legged mother fucker walk like that
Popatrz na tego skurwysyna na krzywych nóżkach. To przeze mnie tak chodzi. Bunk Moreland nie biorący do bani nieprzerwanie od 2002 roku.
Z czasem, gdy osiągamy tzw. wiek średni, zmienia się jeszcze coś: spada nam energia, a nasza tożsamość się umacnia. Wiemy, kim jesteśmy i nie mamy już ochoty zmieniać tego, co wydaje się w naszym życiu nieuchronne.

To przekonanie jest dziwnie wyzwalające – nie musimy już wszystkiego brać do bani. Życie jest, jakie jest, i takim je akceptujemy. Zaczynamy sobie uświadamiać, że nie wyleczymy się z raka, nie polecimy na księżyc, nie złapiemy Jennifer Aniston za cycki. I to jest w porządku. Życie toczy się dalej. Rezerwujemy swoją coraz mniejszą przestrzeń w bani na te sprawy w naszym życiu, które naprawdę powinny się tam znaleźć: na rodzinę, na przyjaciół, na perfekcyjny backhand. Ku naszemu zdziwieniu – tyle wystarczy. Takie uproszczenie sprawia, że stajemy się naprawdę szczęśliwi.

Frankly, my dear, I don't give a fuck.
„Kochanie, szczerze? Nie biorę tego do bani.”

Aż tu nagle któregoś dnia budzimy się i stwierdzamy, że jesteśmy starzy. Wraz z naszym wzrostem i popędem niemal do zera maleje nasza zdolność brania do bani. U kresu naszych dni wiedziemy paradoksalny żywot, w którym nie mamy już siły na branie do bani poważnych rzeczy, bo zamiast nich musimy poświęcić niewielką pozostałą tam przestrzeń na proste i przyziemne, jednakowoż coraz bardziej problematyczne rzeczy w naszym życiu: co na obiad, kiedy wizyta u lekarza od zbolałych stawów, obniżka bananów o 30 groszy w supermarkecie, prowadzenie samochodu tak, żeby znów nie zasnąć i nie sprzątnąć przechodzącej przez przejście grupy średniaków – same praktyczne rzeczy.

A potem pewnego dnia, leżąc na łożu śmierci, w otoczeniu (oby!) ludzi, których w swoim życiu braliśmy do bani, oraz tych paru, którzy nas brali, w niemym wydechu uwolnimy z siebie wszystko, co kiedykolwiek nam tę banię zaprzątało. W odgłosach płaczu i cichnących sygnałach monitora serca, w coraz ciemniejszym fluorescencyjnym szpitalnym świetle, okalającym nas niczym niebiańska aureola, odpłyniemy w nieznane, niepojęte dla naszej bani miejsce.

Tłumaczone przez Marta Markocka-Pepol.